Jest taki rodzaj filmów, które mówią o biedzie, niemożnościach, braku szans, dziedziczeniu ubóstwa i ekonomicznego i umysłowego. Brak wykształcenia, brak perspektyw, żadnego planu na życie, utrzymywanie się z zasiłków i tak z pokolenia na pokolenie. Dużo już widziałam takich filmów. Jedne lepsze inne gorsze. Ten zaliczam do tej drugiej kategorii. Przedstawia właśnie jedną z tysiąca historii takiej beznadziei bez żadnego światełka w tunelu. Oczami wyobraźni widzę życie Kris, jej siostry, ich przyszłych dzieci jako niekończące się pasmo trwania, egzystencji bez szans na lepsze jutro. Po co żyć?
Zupełnie odmiennie odebrałam "Byka", jakbyśmy oglądały dwa różne filmy. Mój opowiada nie o społecznym determinizmie i dziedziczonym ubóstwie, ale o trudnym dojrzewaniu, poszukiwaniu autorytetów i własnej drogi. Zapewne główna bohaterka nigdy nie zostanie wykładowczynią na elitarnej uczelni ani rasową bizneswoman, ale brak dyplomu czy zasobnego konta nie musi oznaczać nieudanego życia. W innym wypadku 80% (jeśli nie więcej) współczesnej ludzkości musielibyśmy zaliczyć do "przegrywów". Ja widzę światełko w tunelu, śmiem twierdzić nawet, że koniec jest optymistyczny, bo pokazuje, że Kris umiała dokonać właściwego wyboru. Dziewczyna jest odważna, zdeterminowana, potrafi niezależnie myśleć i wyciągać ze swoich błędów wnioski. Z dyplomem czy bez, wyrośnie na mądrego, empatycznego człowieka o dobrze ustawionych priorytetach.