Moje wrażenie w skrócie-książka mnie oczarowała, a film rozczarował.
Niełatwo jest zrobić film oparty na książce, w której pierwsze skrzypce grają emocje niedostępne szerokiemu światu. Praktycznie cała akcja "Kwiatu śniegu..." rozgrywała się w myślach Lilii. Jak przenieść na ekran natłok uczuć? Jak pokazać spisek pani Wang? Skomplikowane relacje Kwiatu Śniegu z przyjaciółką i mężem? Uczucia kipiące pod natłokiem oficjalnych formułek?
Najlepiej nie pokazywać wcale.
Ponad połowę filmu zając współczesnym wątkiem. Niby fajnie, że potomkowie, że nie różnimy się tak bardzo (serio? łapki w górę, kto nie czuł, że tego typu więź mogła rozkwitnąć tylko w specyficznych warunkach?). Nie wyszło.
Mam nieprzyjemne wrażenie, że współczesny wątek upchnięto na siłę, żeby nie pokazywać scen smutnych i trudnych albo by uniknąć tłumaczenia niuansów dawnego życia . Z historii Lilii i Kwiatu Śniegu zostały urywki. Ich dzieciństwo to- z zegarkiem w ręku- pięć minut. Brak jakiegokolwiek namysłu, bohaterowie zdają się mieć gotowe formułki na wszystko, ich zachowania zdają się być przypadkowe, powodowane jakimś dziwnym imperatywem scenariuszowym. Niewiele wyjaśniano z tła obyczajowego stanowiącego główny atut książki. Wątek kłamstw i relacji rodzinnych pominięto. Wywalono masę postaci. Za to mamy dużo scen we współczesnej dyskotece i szpitalu, które równie dobrze mogłyby się rozgrywać gdziekolwiek.
Zalety? Kilka ładnych kostiumów. Chyba tyle.
jescze nie widziałam tego filmu, ale po co nagrywali sceny rozgrywające sie w współczesnym świecie, przecież cała książka rozgrywa się w dawych Chinach, to jest powieść historyczna a nie współczesna...
też czuję się rozczarowana (jak zapewne poczuje się większość fanów książki po obejrzeniu tego filmu). właściwie bez uprzedniej lektury nie da się zrozumieć filmu - istotne dla fabuły fakty zostały pominięte, przemilczane, spłycone. Rozumiem koncept porównawczy, ale przez ten zabieg piękna, egzotyczna dla nas opowieść została okrutnie spłycona. Wydaje mi się, że film byłby dużo lepszy, gdyby pominięto cały wątek współczesny i rozwinięto wątek historyczny, książkowy.
czyli odpuszczę tę ekranizację.
film mógłby być retrospekcyjny jak książka.daje pole do popisu całej ekipie.naprawdę z tej książki można utkać coś pięknego...
ja obejrzałam do połowy, jak książka mnie zachwyciła, to jak was - film rozczarował. Nie aprobuje wątku z czasów współczesnych, zresztą ta więź ze współczesności nie jest tak magiczna jak powinna być. Film mógłby być dobry, naprawdę. Dobrym przykładem jest film Wyznania Gejszy, który jest nieporównywalnie lepszy, a uważam, że książki mają wspólny charakter.
podejrzewam ze film mocno sie chowa do ksiazki. I rowniez nie sadze ze w dzisiejszych czasach taka wiez bylaby w stanie przetrwac..
ten film jest jednym z lepszych przykładów na to, że dobre książki nie potrzebują ekranizacji; zero klimatu, jak dla mnie - porażka.
Wybacz obcesowość, ale dla mnie porażką jest Twoja wypowiedź. To znaczy, że ekranizacje się robi, żeby uhonorować książki? A książki dzielą się na te, które na nie zasługują, a które nie? Czyli są książki, które nie potrzebują ekranizacji i te, które są kiepskie albo płytkie i jednak można je sfilmować? Gratuluję podejścia do kina.
Płakałam czytając "Kwiat śniegu...", film nie wzbudził we mnie podobnych emocji. O ile w sobie nie jest zły, przy książce jest raczej nijaki. Jeśli chodzi o ekranizacje, to je podzieliłabym na dobre i złe - ta w moim odczuciu nie jest dobrą.
Dokładnie. Książka była genialna i starczyłoby na dobry film. Nie wiem po co wgóle dodawać drugi wątek we współczesności.
Niestety, nieudana ekranizacja. Niepotrzebnie wpleciono wątek współczesny. Szkoda...
Przeczytałam książkę i jestem nią oczarowana. Lubię po zakończonej lekturze obejrzeć ekranizację dzieła. Po pierwszych minutach filmu pomyślałam, że to jakaś pomyłka, że trafiłam na zupełnie inny film, który ktoś przez pomyłkę umieścił w sieci pod tym tytułem. Niestety, to była marna ekranizacja tak wspaniałej książki. Wątek współczesny zupełnie przyćmił historię XIX-wiecznych laotong i gdzieś zatracił magię tej opowieści. Gdzie zostały ukazane odczucia kobiet? Gdzie ich pieśni, które wyrażałyby cały ich ból i gniew. Gdzie w ogóle są postacie, które w książce odgrywały ważne role a w filmie zostały całkowicie pominięte. Dla mnie film w rezultacie połączenia wątku współczesnego z historią dwóch laotong stał się nijaki. Nie stworzył żadnego klimatu. Naprawdę oczekiwałam czegoś lepszego. Szkoda, że potencjał na ekranizację został zmarnowany.
Koszmarek. Powieść jest napisana z ogromnym wdziękiem. A najważniejsze - jest napisana po zrobieniu dogłębnych, bardzo solidnych studiów tematu. Niesie dużą wartość historyczną. Film jest żenujący, bardzo źle wymyślony. Ostatnie pół godziny jest znośne, nawet niezłe, ale początek... Dramat. Do Lisy See mam ogromną sympatię, lubię jej powieści, ma lekkie pióro i ogrom wdzięku, a do tego jest wiarygodna i wkłada ogromną pracę w background książki. Wracając do filmu - wątek współczesny to jakiś żart. Zabiera cenny czas oryginalnej historii. I przez to mamy co trzy minuty: rok później, 6 miesięcy później, rok wcześniej, ileś lat znowu później. Nie da się tego oglądać. Zmarnowany kawał dobrej beletrystyki.
Nauczcie się w końcu odróżniać film na motywach od ekranizacji powieści. Dla osoby, która pierwszy raz zetknęła się z tematem, to zachęta do przeczytania książki. Co mam zamiar zrobić.
Film jest dynamiczny jak na chiński dramat historyczny o losach 2 kobiet- właśnie dzięki przeplatającym się z ceną. Dodatkowo przenoszą historie w teraźniejszość, przez to film mówi o tym, że laotong jest możliwe i dziś.
To piękne i wzruszające widowisko o przyjaźni...z głębi serca. Chciałabym, żeby też mnie spotkało w życiu coś podobnego.
Dlatego za rozedrganie we mnie duszy i ludzkich odruchów, daje temu filmowi ocenę 10/10. Warto jest obejrzeć raz na jakiś czas taką historię, aby odchamić się z chłamu, który serwuje się bezpośrednio pod publikę, w zasadzie co 2 wyprodukowanym filmie.
Spodziewam się wildshewolf18 , że książka Cię rozczaruje. I ważna rzecz: rozróżniać "ekranizację" od "na motywach powieści" należy nauczyć twórców tego filmu, a nie nas.
Film ma prawo nazywać się IDENTYCZNIE jak książka jeśli jest jej w miarę choć wierną ekranizacją. Jeśli jest "na motywach" (a ten jest na połowicznych motywach), tytuł powinien być zmieniony i skupiać się na tym, na co w fimie kładzie się największy nacisk. Gdyby film był faktycznie przewagą opowieści o Lilii i Kwiecie Śniegu, mógłby nazywać się np. "Kwiat Śniegu" lub "LIlia i Kwiat Śniegu", żeby sugerować odbiorcy, że będzie to film "na motywach powieści". Ten film powinien zatem nazywać się "Nina i Sophia" albo "Sophia i niedokończona powieść", albo "Sophia i ukryty wachlarz", albo "Nina i jej kariera", albo... a nie identycznie jak książka. Bo film, który "kradnie" pięknemu dziełu tytuł i przerabia go na papkę to prawdziwe chamstwo jego twórców i zniewaga dla autora książki.